Oskarżyciel sowiecki Pokrowski mówił o zamordowaniu 15.000 oficerów polskich, jeńców wojennych, w lesie katyńskim pod Smoleńskiem, przypisując tę zbrodnię Niemcom. Do akt sądowych włączono sprawozdanie Komisji Burdenki i prokuratorzy radzieccy zażądali, by Trybunał przyjął je bez dowodów i przesłuchiwania świadków. 06:16 zbrodnie hitlerowskie w obozie w ravensbruck___8475_tr_2-2_9986840982a781b[00].mp3 Dr Zofia Mączka - była więźniarka niemieckiego obozu w Ravensbrück, pracująca w rewirze jako lekarz Obozy koncentracyjne w II Rzeczypospolitej – termin „polskich obozów koncentracyjnych” używany jest przez media i polityków rosyjskich dla określenia jenieckich obozów dla sowieckich żołnierzy wziętych do niewoli w trakcie wojny polsko-bolszewickiej z lat 1919–1920 oraz powojennych obozów tworzonych na terenie Polski po 1945 Zadaniem pilnowania jeńców obarczono członków Gwardii Hlinki. Za jeńców wojennych uznawano żołnierzy formacji wojskowych, a z czasem i uciekinierów z obozów internowania na Węgrzech i Rumunii. W kampanii polskiej w ręce Słowaków oddało się tysiąc trzystu pięćdziesięciu polskich żołnierzy wojska i korpusu ochrony pogranicza. . Dwa lata temu napisałem do „Rzeczpospolitej" felieton o konieczności ubiegania się przez polski rząd o odszkodowania wojenne od Niemiec. Miałem wówczas nadzieję, że ten problem jest na tyle ważny z punktu widzenia polskiego interesu narodowego oraz elementarnej sprawiedliwości dziejowej, że nikt nie ośmieli się go zawłaszczyć dla własnych, partykularnych interesów politycznych. Niestety, myliłem się. Sprawa, z którą wiąże się niewyobrażalna tragedia milionów ludzi, stała się czymś w rodzaju zakładnika politycznego. Politycy postanowili potraktować kwestię odszkodowań wojennych jako rodzaj straszaka używanego jedynie podczas ewentualnych sporów z Berlinem o wysokość dotacji unijnych. To postawa skrajnie niemoralna. Odszkodowania wojenne nie powinny nigdy być narzędziem polskiej polityki zagranicznej. Kwestia reparacji za zbrodnie wojenne III Rzeszy nie jest problemem politycznym, ale zagadnieniem prawnym. Nie jest też próbą ukarania współczesnych Niemców za czyny ich dziadków i rodziców, ale zwyczajnym upomnieniem się o elementarną sprawiedliwość. Chodzi o zasadę doskonale znaną Niemcom, że ogół praw i obowiązków należących do spadkodawcy przechodzi na spadkobiercę. Dotyczy to wszystkich zobowiązań. Z przyczyn oczywistych polscy politycy nie powinni się zatem spierać na forum publicznym o to, czy należą nam się odszkodowania, ale co zrobić, aby sprawnie uzyskać tę rekompensatę. To sposób realizacji tego zadania jest wyzwaniem, a nie dowiedzenie niemieckiego ludobójstwa i wandalizmu. Ta sprawa nie może wracać jedynie przy okazji kolejnych kampanii wyborczych. Odszkodowania dla Polski Zgodnie z zasadą retrybutywizmu zbrodnia winna być ukarana bezdyskusyjnie i proporcjonalnie do czynu i winy sprawcy. A ta w przypadku niemieckiej napaści i terroru okupacyjnego nie pozostawia żadnych wątpliwości. Dlatego właśnie chcę przypomnieć o odszkodowaniach w kolejną rocznicę napaści III Rzeszy na Polskę. Wybitny krakowski teoretyk prawa prof. Edmund Krzymulski ostrzegał: naród, który raz odstąpi od zasady sprawiedliwości, nie będzie przestrzegał tej najważniejszej reguły sądzenia także w przyszłości. Nie możemy oczekiwać szacunku dla heroizmu naszych dziadków i ojców, odkłamywania historii o naszej roli w II wojnie światowej, rzetelnych światowych badań historycznych na temat Polski, jeżeli nie potrafimy się upomnieć o to, co nam się zwyczajnie należy. I nie dajmy się zastraszyć cynicznymi pogróżkami o końcu Unii Europejskiej. Ta wspólnota musi być budowana na prawdzie i sprawiedliwości historycznej. Inaczej, zatruta kłamstwem, rozpadnie się jak Święte Przymierze 100 lat temu. Zgodnie z prawem międzynarodowym reparacje wojenne to forma rekompensaty finansowej wypłacanej przez tę stronę konfliktu zbrojnego, która dokonała napaści bez wypowiedzenia wojny i łamała przy tym postanowienia konwencji haskich z 1899 i 1907 roku. Przykładów łamania przez Niemców w latach 1939–1945 tych umów międzynarodowych jest bez liku. Wystarczy na początek wspomnieć, że już 1 września 1939 r. o godz. dwie eskadry bombowców nurkujących typu Ju-87B dokonały kilku nalotów na położony w województwie łódzkim Wieluń, niewielkie miasto bez strategicznego znaczenia. Pominąwszy historyczny spór, czy to bombardowanie rozpoczęło II wojnę światową, należy podkreślić, że mieszkańcy Wielunia byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa w czasie tego konfliktu. W wyniku niczym nieuzasadnionego terroru niemieckiego lotnictwa śmierć mogło ponieść nawet ponad 2 tys. osób. O godz. 6 rano, nieco ponad godzinę po pierwszym nalocie na Wieluń, niemieckie bomby spadły także na obiekty wojskowe w Warszawie. Polską stolicę zaatakował niemiecki dywizjon z Prus Wschodnich. 25 września 1939 r. ponad 400 samolotów Luftwaffe przez 11 godzin zrzucało na Warszawę setki ton bomb. Był to pierwszy w historii II wojny światowej nalot dywanowy na europejską metropolię. Z kolei podczas powstania warszawskiego Niemcy, łamiąc konwencje haskie, wykorzystywali polskich cywilów, w tym głównie kobiety i dzieci, jako żywe tarcze osłaniające natarcie ich oddziałów. „Szlachetna" armia niemiecka To zaledwie czubek góry lodowej. Po wojnie Niemcy starali się wybielać swoje wojsko. Winy za zbrodnie zrzucali na „nazistów" i SS, przedstawiając korpus oficerski Wehrmachtu jako elitarny klub pruskich junkrów kierujących się głębokimi zasadami moralnymi. Być może wśród dowództwa regularnego niemieckiego wojska byli ludzie przyzwoici, wstrząśnięci ogromem potworności dokonywanych przez SS, ale fakty historyczne obciążają także armię niemiecką, i to od pierwszych dni wojny. Oburzeni mordem na polskich oficerach w Katyniu zapominamy, że Niemcy zabili na jesieni 1939 r. tysiące polskich jeńców wojennych. Skala okrucieństwa wobec polskich jeńców nie miała precedensu w historii. Polskich żołnierzy palono żywcem lub całymi oddziałami rozstrzeliwano. Nawet w obozach jenieckich, gdzie powinny były obowiązywać zasady określane prawem międzynarodowym, niemieccy strażnicy zabawiali się strzelaniem do polskich jeńców. Warto sięgnąć po książkę „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce" niemieckiego historyka Jochena Böhlera, aby zrozumieć, że nie było w dziejach świata większego barbarzyństwa niż to, które zademonstrowali nasi zachodni sąsiedzi w latach II wojny światowej. 10 września 1939 r., kiedy jeszcze broniła się Warszawa i wierzono w szybkie kontruderzenie Francji i Anglii, na dziedzińcu kościoła w Piasecznie zastrzelono strzałem w głowę 15 polskich żołnierzy. 20 września w Majdanie Wielkim Niemcy zatłukli 40 polskich żołnierzy. 150 polskich jeńców wziętych do niewoli podczas bitwy nad Bzurą zostało rozstrzelanych z karabinu maszynowego. W Uryczu niedaleko Drohobycza zabito 100 żołnierzy 4. Pułku Strzelców Podhalańskich, a w Zakroczymiu żołnierze niemieckiej dywizji pancernej „Kempf" brutalnie zmasakrowali 600 obrońców Twierdzy Modlin. To zaledwie początek długiej listy zbrodni, za które Bundeswehra powinna płacić dożywotnie odszkodowania rodzinom pomordowanych. Tymczasem po wojnie niemieccy oficerowie, którzy rozkazywali zabijać polskich żołnierzy, cieszyli się uznaniem zasłużonych dla ojczyzny, często poszkodowanych przez zwycięzców, nobliwych kombatantów armii niemieckiej. Hekatomba dziejowa Zbrodnie na polskich żołnierzach budzą wstręt. Ale nie ma określenia dla horroru zgotowanego przez Niemców polskiej ludności cywilnej. W latach 1939–1945 na każdy tysiąc mieszkańców zabitych zostało 220 osób, a w niemieckich kazamatach zamordowano ponad 80 proc. polskiej inteligencji. Nie chodzi tu o straty populacyjne będące nieuniknionym efektem gigantycznych działań wojennych prowadzonych na naszym terytorium w 1939 i na przełomie lat 1944/1945. To wynik ludobójstwa – planowanej w szczegółach, uzasadnionej ideologicznie, precyzyjnie skalkulowanej finansowo, rabunkowej eksterminacji obywateli polskich różnych wyznań. Polska straciła 38 proc. przedwojennego majątku narodowego, 90 proc. dóbr kultury narodowej i 90 proc. infrastruktury przemysłowej. Tymczasem przedstawiciele rządu Angeli Merkel uważają, że sprawa odszkodowań wojennych dla Polski jest uregulowana „z punktu widzenia moralnego". Zdumiewa, że w epoce obsesyjnej poprawności politycznej wysoki rangą przedstawiciel rządu federalnego wypowiada się w tak karygodny sposób. Zamordowanie milionów obywateli polskich i niezapłacenie grosza reparacji wojennych jest „uregulowane moralnie"? Nauczycielom historii polecam czytanie uczniom na lekcjach fragmentów „Sprawozdania Biura Odszkodowań Wojennych w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski 1939–1945" sporządzonego przez Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów w 1947 r. Ta lektura działa na wyobraźnię i budzi grozę. Jeżeli polscy uczniowie zadają pytanie, dlaczego żyje się lepiej w Niemczech niż w Polsce, to odpowiedź jest prosta: Niemcy w czasie II wojny światowej zrujnowali Polskę jak żadna inna katastrofa w dziejach, a część swojego dobrobytu oparli na kapitale rabowanym w całej Europie. Po uważnej lekturze tego sprawozdania i według bardzo wstępnych szacunków uważam, że Republika Federalna Niemiec powinna wypłacić Polsce zadośćuczynienie będące ekwiwalentem 50 mld dolarów o sile nabywczej z 1939 r., co po uwzględnieniu inflacji stanowi równowartość ponad 1 bln dolarów o wartości z 2013 r. W czasie tego typu dyskusji pojawia się zazwyczaj argument, że po 1945 r. Polska przejęła znaczący fragment terytoriów wschodnich III Rzeszy. Należy podkreślić z całą stanowczością, że te zmiany graniczne nie stanowią ekwiwalentu odszkodowań wojennych, lecz są suwerenną decyzją zwycięskich mocarstw zawartą w tzw. deklaracji poczdamskiej. Z tego punktu widzenia uznanie polskiej granicy zachodniej przez rząd RFN w 1970 r., na co powołują się urzędnicy gabinetu Angeli Merkel, jest bez znaczenia dla powojennego ładu w Europie. Granicą jest i zawsze będzie Odra. Zagłada wszystkiego co niegermańskie Często w literaturze historycznej odnajduję pogląd, że dla Hitlera II wojna światowa miała jeden cel ideologiczny: wymazanie „rasy" żydowskiej z mapy świata. To ewidentne, bardzo prostackie spłycenie tematu. Celem był podbój, rabunek i podporządkowanie wszystkich, którzy nie są Niemcami. Tragiczny los Żydów był jedynie preludium do zagłady szykowanej narodom słowiańskim. 11 marca 1942 r. dr Henry Picker, osobisty stenograf Adolfa Hitlera, zanotował słowa swojego szefa: „Berlin jako stolica świata będzie porównywalny tylko ze starożytnym Egiptem, Babilonem czy Rzymem. Czymże będzie w porównaniu z nim Londyn czy Paryż?". W urojonej wizji świata Hitler postrzegał Berlin jako największą metropolię w historii – Germanię, stolicę wyselekcjonowanej, nieskazitelnej rasy panów. W tej chorej wizji przyszłości Europa Wschodnia odgrywała szczególnie ważną rolę. Miała bowiem stanowić zaplecze gospodarcze Wielkich Niemiec, które od dnia zwycięstwa miały się stać ziemią świętą aryjskich nadludzi. Już w 1940 r. na polecenie Hitlera Alfred Rosenberg zaczął przygotowywać plany kierowania nowym i jedynym światowym imperium, jakim miała być „tysiącletnia" Rzesza. Ten urodzony w estońskim Rewlu główny ideolog narodowego socjalizmu był największym propagatorem koncepcji Lebensraumu – zdobycia „przestrzeni życiowej" dla narodu niemieckiego. Jej faktycznym twórcą był XIX-wieczny geograf Friedrich Ratzel, który sformułował siedem zasad ekspansjonizmu niemieckiego. Pierwsza z nich mówiła, że „przestrzeń państwa rozszerza się wraz z rozwojem jego kultury". W opinii nacjonalistów niemieckich kultura germańska napotykała na wschodzie opór Słowian. Dlatego ekspansjonizm niemiecki wiązał się nieuchronnie z fizyczną eliminacją narodów słowiańskich. „Zasadniczo chodzi więc o to – podkreślał Hitler – by ten ogromny bochen poręcznie pokroić, byśmy mogli go, po pierwsze, opanować, po drugie, nim zarządzać, a po trzecie, eksploatować. Nie może też być mowy o utworzeniu kiedykolwiek potęgi militarnej na zachód od Uralu, choćbyśmy musieli walczyć o to 100 lat. Żelazną zasadą musi być i pozostać, żeby nigdy nie pozwolić, by broń nosił ktokolwiek inny niż Niemiec!". Wygrana III Rzeszy w II wojnie światowej oznaczała eksterminację lub zniewolenie milionów ludzi w całej Europie. Pierwszym etapem ludobójstwa była eksterminacja wszystkich Żydów żyjących dotychczas między Grenlandią a Uralem. Szacuje się, że spośród 9,6 mln europejskich Żydów Niemcy zabili 5,7 mln. Kolejna, znacznie bardziej skomplikowana, faza ludobójstwa niemieckiego przewidywała zagładę 30 mln Słowian. Ci, którzy by przeżyli, mieli stanowić niewyczerpany rezerwuar siły roboczej do pracy niewolniczej. 23 lipca 1942 r. Obergruppenführer Martin Bormann, prywatny sekretarz Hitlera, napisał w liście do ministra Rzeszy dla okupowanych terytoriów wschodnich Alfreda Rosenberga: „Słowianie mają dla nas pracować. Gdy nie będą nam potrzebni, mogą umrzeć. Dlatego obowiązek szczepień i niemiecka opieka zdrowotna są zbędne. Edukacja jest niebezpieczna. Wystarczy, by umieli liczyć do stu. Dopuszczalna jest edukacja co najwyżej w takim stopniu, by mogli być dla nas przydatni. Jeśli chodzi o zaopatrzenie, mają dostawać tylko to, co jest zupełnie niezbędne". Aby odebrać narodom słowiańskim ich tożsamość narodową, Hitler zamierzał zrównać z ziemią większość polskich i rosyjskich miast. Taki los miał spotkać w pierwszej kolejności Warszawę i Leningrad. Także Kościół katolicki w swoim wieloetnicznym wymiarze był postrzegany jako wróg narodu niemieckiego. Brednie o mitycznych germańskich pradziejach miały zastąpić chrześcijaństwo. Pierwszym krokiem do tego celu miało być wybranie antypapieża, którym zostałby jakiś hiszpański ksiądz. Odtąd centrala podporządkowanego Berlinowi Kościoła katolickiego znajdowałaby się w Toledo, a rolę duchowego centrum nazistowskiej Europy przejąłby wybudowany z polecenia Alfreda Rosenberga w Monachium Instytut Indo-Germańskiej Historii Ducha. Parasol dla przestępców Czy Niemcy zostali należycie ukarani za swoje zbrodnie w czasie II wojny światowej? Nie, ponieważ nie płacą odszkodowań wojennych, mimo że z formalnego punktu widzenia procesy norymberskie potwierdziły, iż Niemcy – łamiąc prawo międzynarodowe – napadły na Polskę, Holandię, Belgię, Danię, Norwegię, Luksemburg, Jugosławię, Grecję i Związek Radziecki. Niemcy naruszyli bądź złamali 36 międzynarodowych umów i 64 gwarancje międzynarodowe, w tym wspomniane konwencje haskie z 1899 i 1907 r. oraz traktat o wzajemnych gwarancjach podpisany w 1925 r. w Locarno. Złamane zostały również liczne konwencje arbitrażowe i koncyliacyjne Niemiec, a także pakty o nieagresji, w tym nawet układ monachijski z 1938 r. Liczba więzionych i zamordowanych przedstawicieli innych narodowości nadal jest przedmiotem badań. Należy jednak podkreślić, że terroru doświadczali nie tylko mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej, ale także Europy Zachodniej i Południowej. Oblicza się, że z 228 tys. Francuzów wywiezionych do niemieckich obozów koncentracyjnych wojnę przeżyło zaledwie 28 tys. Niemcy popełnili niezliczone zbrodnie w Grecji, Jugosławii, a nawet w sojuszniczych Włoszech. Republika Federalna Niemiec nigdy nie odpowiedziała za wielki głód oraz masakry dokonane przez Wehrmacht we wsiach Kandanos i Kondomari na Krecie. Tam mężczyzn rozstrzeliwano, a kobiety, dzieci i starców, w tym kapłanów Kościoła greckiego, palono żywcem. Kierujący masakrą generał Kurt Student żył spokojnie w Niemczech Zachodnich aż do 1978 r. W 1952 r. został nawet prezesem Związku Niemieckich Spadochroniarzy. Skala ludobójstwa była jednak najbardziej przerażająca w Polsce i ZSRR, gdzie liczby ofiar idą w miliony. Nie sposób wyliczyć wszystkich egzekucji ulicznych, pacyfikacji wsi, likwidacji polskiej inteligencji, wysiedleń ludności, wywózek do obozów koncentracyjnych czy pracy przymusowej. Niemiecki historyk Wolf Kaiser, współautor książki „Amnestia, wyparcie ze świadomości, ukaranie", podkreśla, że „liczbę ofiar niemieckiego nazizmu, nie licząc zabitych podczas bezpośrednich działań wojennych, szacuje się na około 13 mln. Za bezpośrednich sprawców zbrodni uważa się 200 tys. osób. Niemiecka prokuratura wdrożyła postępowanie przeciwko 87 tys. podejrzanych. Przygniatająca większość – niemal 80 tys. z nich – nigdy nie została skazana". W 1982 r. po raz pierwszy sporządzono bilans niemieckich procesów złapanych zbrodniarzy wojennych. Zaledwie 6456 z 200 tys. oskarżonych otrzymało w RFN wyroki skazujące. Z tej liczby niemieckie sądy skazały na dożywocie (które było najwyższym wymiarem kary w RFN) zaledwie 182 nazistów. Jak dodaje niemiecki historyk, do chwili obecnej liczba skazanych wzrosła do zaledwie 7 tys. „13 mln ofiar i 182 skazanych morderców. Trudno o bardziej deprymujący bilans" – ocenia Kaiser. Już w czerwcu 1949 r., zaledwie kilka dni po utworzeniu Republiki Federalnej Niemiec, ogłoszono pierwszą amnestię dla nazistów. Dwa lata później, mimo protestów zagranicznej opinii publicznej, ułaskawiono zbrodniarzy skazanych po wojnie przez sądy amerykańskie. Wolf Kaiser uważa, że przyczyną tej haniebnej decyzji była konieczność zasilenia Bundeswehry doświadczonymi oficerami. W ramach tej karygodnej polityki darowania winy mordercom Bundestag ogłosił w 1954 r. drugą amnestię, a w 1960 r. nastąpiło przedawnienie wszystkich morderstw, w tym tych dokonanych z premedytacją. Niemiecki historyk Johannes Tuchel wykazał, że RFN nie wprowadziła w życie prawa ustanowionego w procesach norymberskich. „Przy próbie rozliczenia się ze zbrodniami zawiedliśmy po 1945 r. jako społeczeństwo – podkreśla Tuchel. – Nie można mówić eufemistycznie o wyniku niesatysfakcjonującym, to jest po prostu skandal". Wszyscy znamy zdjęcia z procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze. Tam jednak na ławie oskarżonych zasiadło zaledwie 22 oskarżonych. Tymczasem, jak dowodzi brytyjski pisarz Guy Walters w swojej książce z 2009 r. pt. „Hunting Evil" („Ścigając zło"), dzięki cichej pomocy niemieckich służb granicznych, ambasad, przedstawicielstw handlowych i organizacji pozarządowych kary uniknęło ponad 30 tys. niemieckich przestępców wojennych, w tym zbrodniarze pokroju sadystycznego lekarza z Auschwitz Josepha Mengele. Od pewnego czasu głośno jest o sporze o pomnik polskich ofiar niemieckiej okupacji w Berlinie. Nazwijmy sprawy po imieniu: to skandal i dowód karłactwa moralnego. Jak można bowiem debatować nad symbolem krzywd dokonanych na tak niewyobrażalną skalę? Niemcy ponoszą odpowiedzialność za śmierć 5,8 mln Polaków, a debatują nad wartą kilka tysięcy euro tablicą ustawioną gdzieś między budkami z kebabami na przedmieściach Berlina. Redakcja „Rzeczy o Historii" ma w takim razie inną propozycję: Polska powinna utworzyć eksterytorialne muzeum niemieckich zbrodni wojennych w okupowanej Polsce, mające siedzibę w budynku polskiej misji dyplomatycznej, który ma powstać przy berlińskiej Unter den Linden 70–72. Na kustosza muzeum zgłaszamy naszego autora, wybitnego znawcę stosunków polsko-niemieckich, absolwenta studiów germanistycznych w Albert-Ludwigs-Universität we Freiburgu, prof. dr. hab. Arkadiusza Stempina. Oddział Muzeum Poczty Polskiej w Gdańsku Zaprasza na wystawę filatelistyczną: KORESPONDENCJA POLSKICH JEŃCÓW WOJENNYCH W NIEWOLI WEHRMACHTU W LATACH 1939 – 1945. Ze zbiorów Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach – Opole,Pierwszymi jeńcami, którzy po wybuchu II wojny światowej trafili do niewoli niemieckiej, byli żołnierze polscy. Podczas kampanii wrześniowej 1939 r. dostało się do niewoli niemieckiej od 420 do 500 tysięcy jeńców. Przebywali oni w niewoli najdłużej, bo od jesieni 1939 r. do wiosny 1945 r. W tym czasie w niewoli znaleźli się; żołnierze polscy walczący we Francji, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz żołnierze I Armii Wojska Polskiego. Ostatnią grupę stanowili Powstańcy wiadomości o pobycie w niewoli pochodzą z obozów przejściowych (dulagów) .wysyłanie wiadomości wcześniejszych z punktów zbornych, było praktycznie niemożliwe. Zdarzały się jedynie sporadyczne okazje do przekazania wiadomości na trasie przewozu lub przemarszu, w czasie krótkich , zabronionych kontaktów z ludnością cywilną. Żołnierze polscy wzięci do niewoli w pierwszej połowie września 1939 r. przewożeni byli z reguły do obozów przejściowych na terenie Rzeszy, skąd trafiali do obozów stałych —stalagów i oflagów. W obozach tych z reguły umożliwiano jeńcom wysyłanie do rodzin zawiadomień o dostaniu się do niewoli niemieckiej , informacji o stanie zdrowia. Po pierwszej rejestracji w obozie jeniec otrzymywał specjalny druk karty pocztowej z napisem w języku niemieckim i w polskim tłumaczeniu: "Jestem zdrowy - lekko ranny - dostałem się do niewoli niemieckiej jako jeniec wojenny i czuję się dobrze... Poza nazwiskiem, stopniem, jednostką nic nie podawać. Wyraźne pismo i podpis". Później dostarczono jeńcom specjalne druki kart PCK z formułą: "Jestem zdrów (ranny, chory), znajduję się w obozie jeńców wojennych (szpitalu) w........ Podpis". Korespondencja ta przekazywana z obozów do oddziałów PCK trafiała do rodzin obsługa pocztowa w obozach jenieckich wprowadzana była stopniowo, w zależności od możliwości organizacyjnych tworzonych obozów. Jedną z pierwszych korespondencji wysyłanych z obozu stałego był druk listowy wypełniony przez jeńca w Oflagu XA Itzehoe, opatrzony datą r. i wysłany do Wenecji. W ślad za pierwszymi zawiadomieniami o pobycie w obozie jeńcy mogli wkrótce wysyłać do rodzin dalszą korespondencję, początkowo głównie na przydzielanych im raz na tydzień kartach pocztowych, a następnie na drukach kart przeznaczonych wyłącznie do korespondencji jeńców wojennych (Kriegsgefangenenpost - Post - kartę), a także na składanych drukach listowych (Faltbriefe). Zawierały one odpowiednio 7 lub 25 linijek przeznaczonych na treść. Były drukowane na białym kredowym papierze aby zawsze pozostawał ślad przyborów piszących. Uniemożliwiało to piszącym używanie tzw. atramentów sympatycznych (niewidocznych). Można było pisać tylko zwykłym kopiowym ołówkiem, czytelnie i bez skrótów. Od czerwca 1940 r. do druków listowych wprowadzono dodatkową część przeznaczoną na odpowiedź. Był to ujednolicony formularz listowy również na papierze kredowym, zawierający w części przeznaczonej na korespondencję 21 linii, na których należało zamieścić treść. Najwcześniejszy druk tego typu pochodzi z Oflagu II A Prenzlau i nadany został 1939 r. Druki te były używane aż do końca ta stanowi treść niniejszej wystawy wypożyczonej z Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach —Opolu pt. „Korespondencja polskich jeńców wojennych w niewoli Wehrmachtu w latach 1939 - 1945".Na wystawie prezentowane są : karty pocztowe (wychodzące z obozów i przychodzące z zewnątrz), listy (wysyłane z obozów i kierowane do jeńców), przekazy pocztowe (pieniężne, adresy pocztowe, nalepki na paczki)Eksponowana na wystawie korespondencja jest zróżnicowana. Różnice występują w rodzajach formularzy, stemplach cenzury obozowej, dodatkowych stemplach informacyjnych cenzury lub służby pocztowej. W końcowym fragmencie wystawy zamieszczono korespondencję z obozów jenieckich specjalnych, np. obozów karnych. Organizacja obsługi pocztowej jeńców wojennych obejmowała zbieranie przesyłek pocztowych wysyłanych przez jeńców z obozów oraz doręczanie przesyłek nadchodzących do jeńców z zewnątrz .W pierwszym okresie wojny, w latach 1939 - 1940 lokalizacja obozów jenieckich stanowiła tajemnicę wojskową. Dotyczyło to również korespondencji jenieckiej. Adres jeńca zawierał wówczas tylko rodzaj i numer obozu podany szyfrowo bez jego lokalizacji. Zgodnie z postanowieniem Konwencji Genewskiej z 27. VII. 1929 r. do obrotu pocztowego dopuszczono następujące przesyłki jenieckie : karty pocztowe, listy, paczki i przekazy pocztowe. Przesyłki te zwalniano od opłat pocztowych umieszczając na stronie adresowej napisy : „Kriegsgefangenenpost" (poczta jeniecka) lub „Kriegsgefangensendung" (przesyłka jeniecka).W pełnym zakresie obsługa pocztowa jeńców dotyczyła stalagów i oflagów ; nie obejmowała punktów zbornych i dulagów, z których można było wysyłać tylko krótkie zawiadomienie o wzięciu do niewoli bez możliwości otrzymania odpowiedzi. Korespondencja jeniecka podlegała kontroli przez cenzurę, którą tworzyli urzędnicy niemieckiej administracji obozowej. Oprócz urzędników wojskowych i cywilnych funkcję cenzorów pełnili również pozyskani do służby niemieckiej ukraińscy nacjonaliści lub folksdojcze. Fakt przeprowadzenia cenzury był oznaczony na każdej przesyłce i liście pieczątką opatrzoną napisem „Gepfrut" (sprawdzono). Często oprócz pieczątki obozowej kontroli widniała na korespondencji okrągła pieczęć komendy obozu. Był to znak dodatkowej wyrywkowej kontroli. Miał on na celu sprawdzenie prawidłowości pracy cenzorów, oraz wykrywanie tajnych kontaktów jeńców z ośrodkami w kraju i za granicą, a także sondowanie nastrojów panujących wśród jeńców. Interwencja cenzury wyrażała się poprzez zamazywanie w korespondencji jenieckiej wyrazów i całych zdań, jak również mszczenie listów, jeżeli zwierały one informacje naruszające tajemnice obozowe lub wojenne. Korespondencję zawierającą informacje o racjach żywnościowych jeńców konfiskowano, a jeńców pociągano do przesyłek adresowanych do jeńców, jak i zbieraniem korespondencji do wysyłki zajmowali się w obozach łącznicy pocztowi wybierani spośród jeńców. Jeńcy zatrudnieni w oddziałach roboczych wysyłali listy za pośrednictwem obozu macierzystego. Korespondencję przekazywał wówczas mąż zaufania wybrany spośród jeńców niemieckiemu dowódcy oddziału wartowniczego, a ten odsyłał ją cenzurze w obozie macierzystym. Korespondencja do jenieckich oddziałów roboczych trafiała tą samą drogą. Prowadzenie korespondencji przez jeńców miało dla nich duże znaczenie moralne, umożliwiało bowiem kontakt z rodziną i światem zewnętrznym. Opublikowano: 2022-02-26 13:51: Dział: Historia Niemiecka pamięć historyczna a strefy wpływów w Europie. Czas wyciągnąć wnioski z ukraińskiej lekcji Historia opublikowano: 2022-02-26 13:51: Zdjęcie ilustracyjne / autor: Profesor Włodzimierz Marciniak, który był ambasadorem RP w Rosji w latach 2016-2020, opowiadał kilka dni temu w programie telewizyjnym, że kiedy odwiedzał ambasadę Niemiec w Moskwie, widział tam dwa popiersia: Wilhelma Grafa von Mirbacha-Harffa oraz Friedricha-Wernera Grafa von der Schulenburga. Spośród wszystkich ambasadorów niemieckich, którzy pełnili swą służbę w Rosji, jedynie ci dwaj zasłużyli na takie uhonorowanie. Historyczne strefy wpływów Wielu zapewne ten szczegół wyda się bez znaczenia, jednak ma on głębokie znaczenie symboliczne. Wyjaśnijmy, kim byli wspomniani dyplomaci. Mirbach-Harff to jeden z głównych negocjatorów tzw. pokoju brzeskiego, zawartego 3 marca 1918 roku między Cesarstwem Niemieckim i pozostałymi państwami bloku centralnego a Rosją Sowiecką pod wodzą Lenina. Podpisane wówczas porozumienie de facto dzieliło Europę Środkową na dwie strefy wpływów: niemiecką i sowiecką. Traktat zawierał także tajny protokół, którego trzeci punkt głosił, iż Sowieci rozbroją i nie dopuszczą do formowania oddziałów polskich na terenie Rosji. Drugi ambasador niemiecki w Moskwie, Schulenburg, członek NSDAP od roku 1934, był z kolei w sierpniu 1939 roku jednym z architektów paktu Ribbentrop-Mołotow. Tajny protokół do tego dokumentu dokonywał podziału strefy wpływów w Europie między Trzecią Rzeszą a Związkiem Sowieckim. Ten sojusz między Hitlerem a Stalinem otworzył drogę do II wojny światowej i zbrodni ludobójstwa. Ofiary totalitaryzmów? Gospodarze tłumaczyli, że obaj uhonorowani ambasadorowie byli ofiarami totalitaryzmów. Mirbach-Harff zginął bowiem 6 lipca 1918 roku w zamachu przeprowadzonym przez lewicowego eserowca Jakowa Blumkina, który chciał w ten sposób zerwać pokój brzeski z Niemcami. Z kolei Schulenburg został stracony 10 listopada 1944 roku za udział w spisku pułkownika Clausa von Stauffenberga przeciwko Hitlerowi. Spiskowców trudno nazwać antynazistami. Popierali Hitlera, dopóki odnosił zwycięstwa. We wrześniu 1939 roku Stauffenberg brał udział w napaści na Rzeczpospolitą. W liście z frontu do swej żony Niny pisał o mieszkańcach Polski: *„To niewyobrażalna hołota, bardzo dużo Żydów i bardzo dużo mieszańców. Ci ludzie będą posłuszni jedynie pod knutem. Tysiące jeńców wojennych wykorzysta się dla naszego rolnictwa. W Niemczech na pewno będą użyteczni, pracowici, posłuszni i skromni”. * Spiskowcy zmienili zdanie dopiero po bitwie pod Stalingradem, gdy zdali sobie sprawę, że wojna na dwa fronty musi zakończyć się klęską. Chcieli odsunąć od władzy Hitlera, by zawrzeć separatystyczny pokój z aliantami zachodnimi i móc przerzucić wszystkie swoje siły na front wschodni. Schulenberg był przewidywany w tym układzie na ministra spraw zagranicznych. Uhonorowanie wspomnianych dwóch ambasadorów wiele mówi nam o niemieckiej pamięci historycznej. Mamy bowiem do czynienia z optyką, w której dzielenie Europy Środkowej na strefy wpływów wspólnie z Rosją, nawet w wydaniu totalitarnym, nie jest czymś dyskwalifikującym kogoś jako bohatera. Może to dziś razić Polaków, Finów, Litwinów, Łotyszy, Estończyków czy Rumunów, ale nie Niemców, dlatego że rozumują oni w innych kategoriach. Po prostu inaczej pojmują swoje interesy i mają inne sposoby prowadzenia polityki. Nie piszę o tym, żeby kogoś oskarżać, tylko wyciągać wnioski z faktów. O tym, że Niemcy inaczej postrzegają swoje interesy niż większość państw naszego regionu, świadczy obecna sytuacja na Ukrainie. Nie byłoby tej wojny i wszystkich jej ofiar, gdyby nie długoletnia polityka Berlina wobec Moskwy. To nauczka na przyszłość dla Polski i wszystkich krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Publikacja dostępna na stronie: Kiedy przed dwoma laty w Niemczech pokazano wystawę obrazującą wehrmachtowskie zbrodnie, wielu mieszkańców tego kraju nie mogło uwierzyć - przecież ich armia była rycerska GRAŻYNA STARZAKGRAŻYNA STARZAKKiedy przed dwoma laty w Niemczech pokazano wystawę obrazującą wehrmachtowskie zbrodnie, wielu mieszkańców tego kraju nie mogło uwierzyć - przecież ich armia była rycerska Zbrodnie, jakich dopuścili się we wrześniu 1939 r. na polskich ziemiach żołnierze Wehrmachtu, nie były dotąd przedmiotem zbyt szczegółowych badań historyków. Sporo mówiono i pisano o gestapo, Sipo, SS, formacjach uznanych za zbrodnicze, odpowiedzialnych za zagładę Żydów, Cyganów, masowe wysiedlenia, egzekucje i pacyfikacje. Natomiast poczynania Wehrmachtu, przez który w czasie II wojny światowej przewinęło się blisko 20 mln żołnierzy, doczekały się niewielu publikacji. Zwłaszcza w Niemczech panowała zmowa milczenia. - Niemcy za wszelką cenę chcieli ochronić mit_ "rycerskiego Wehrmachtu" -_ mówi Ryszard Kotarba, historyk z Krakowa, pracownik Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Zdaniem krakowskiego historyka, należy pamiętać o podejmowanych z premedytacją i stanowiących formę odwetu lub próbę zastraszenia ludności cywilnej akcjach żołnierzy Wehrmachtu. Pamiętać i odróżniać je od tych przypadków, które wynikały z samej istoty wojny... W wyjątkowo bezwzględny sposóbniemieccy żołnierze rozprawili się z mieszkańcami Świniarska, wsi odległej o ok. 7 km od Nowego Sącza. Pierwszy patrol niemiecki pojawił się tam 5 września 1939 r., o trzeciej po południu. W godzinę później, szosą od Podrzecza, zaczęły nadciągać regularne oddziały. Maria Osińska, jedna z mieszkanek Świniarska, przenosiła w tym czasie towar ze swojego sklepu do zakładu pomp, żeby ukryć go przed rabunkiem. - Przechodząc, słyszałam świst kul. W pewnym momencie zauważyłam jak Niemcy niosą jednego ze swoich na noszach do karetki Czerwonego Krzyża. Potem rozbiegli się po okolicy, sądząc, że strzał padł z pobliskich domów - czytamy w zeznaniach Osińskiej z 1949 roku. - Widziałam, jak jeden z żołnierzy niemieckich wszedł do domu Józefa Wołka. W tym momencie z tego domu wyszedł syn Wołka, niemowa, niedorozwinięty umysłowo, który pogroził żołnierzowi niemieckiemu pięścią. On mu groził, bo zobaczył, że koń żołnierza jadł ich siano. Niemiec wyciągnął rewolwer i strzelił do młodego Wołka raniąc go śmiertelnie. Ten żołnierz musiał sobie zdawać sprawę, że Wołek był chorym człowiekiem. To można było odgadnąć po matołkowatym spojrzeniu i olbrzymich wolach tego chłopca. Następnego dnia, idąc do domu nakarmić świnie ze stacji pomp, gdzie się ukryłam, zobaczyłam, że Niemcy strzelają do uciekającego przez pola starego Wołka. Gdy upadł, dobili go kolbą. Tego samego dnia wieczorem znów szłam drogą ze stacji pomp do domu. Pod pomnikiem Grunwaldzkim w Świniarsku, zobaczyłamciała siedmiu zabitych to sami starcy. Jeden z nich zupełnie ociemniały. W Świniarsku, w chwili wkroczenia wojsk niemieckich, byli tylko starzy lub ułomni mężczyźni. Wszyscy inni, nawet 14-letni chłopcy, uciekli. Niemcy rozstrzelali w sumie 17 ludzi. Podpalili kilkanaście domów. - Wiele do dzisiaj niewyjaśnionych przyczyn złożyło się na tragiczne wydarzenia we wsi Świniarsko - komentuje zeznania Osińskiej Ryszard Kotarba. - Świadkowie podają, że przyczyną mogły być skargi miejscowych Niemców (bo to są tereny dawnego osadnictwa niemieckiego) wysiedlonych w przededniu wojny. Był jeszcze jeden czynnik, który zaważył na wydarzeniach. Niemcy natknęli się na pomnik, ufundowany przez mieszkańców Świniarska z okazji 500. rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Egzekucja dokonana pod pomnikiem miała zapewne dla nich symboliczne znaczenie... Z akt 376 śledztw, prowadzonych w latach 1965-99 przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie wynika, że pomimo zapewnienia dowódcy niemieckich wojsk lądowych, iż "ludność cywilna nie będzie uważana za wroga, a normy prawa międzynarodowego będą szanowane", żołnierze Wehrmachtu na początku wojny dopuścili się wielu zbrodni. Ofiarami byli głównie mieszkańcy wsi. Wiek ofiar wahał się od 11 do 90 lat. W wielu wypadkach zbrodniom towarzyszyło katowanie ofiar, bicie kolbami karabinów itp. Jak wynika z zeznań świadków, żołnierze niemieccystrzelali do Polakówwprost z jadącego samochodu (tak było np. we wsi Stadła), z karabinu maszynowego ustawionego na motocyklu (Charsznica). Wyciągano z łóżek obłożnie chorych (Iwanowice), rannych dobijano bagnetami (Brzyna). - Rzadko były to indywidualne występki poszczególnych żołnierzy, zwykle zbrodni tych dokonywano na rozkaz oficerów - mówi R. Kotarba. Wehrmacht dopuszczał się też zbrodni na jeńcach wojennych, a największą z nich na terenie woj. krakowskiego była masakra w Szczucinie, 12 września 1939 r. Spowodował ją incydent, jaki rozegrał się pomiędzy zarządzającym tamtejszym szpitalem polowym niemieckim podoficerem a polskim oficerem żądającym w imieniu jeńców poprawienia warunków bytowych w obozie. Przedstawiciel polskich jeńców, obrażony przez Niemca słownie i czynnie, zastrzelił go z leżącego na stole pistoletu, a potem popełnił samobójstwo. W odwecie Niemcy spędzili wszystkich jeńców na dziedziniec szkoły, w której mieścił się obóz, ostrzelali ich, a budynek obrzucili granatami. Od kul i w płomieniach zginęło 40 jeńców i 30 cywilów. Ofiarami tej masakry stało się także 25 Żydów, sprowadzonych do grzebania zwłok, a następnie rozstrzelanych. Niemcy brali wielu jeńców. Lokowali ich w szkołach, stodołach. Później zakładali przejściowe obozy jenieckie w wielu miejscowościach woj. krakowskiego. - Krakowska Komisja prowadziła całą serię dochodzeń dotyczących tych obozów, zlokalizowanych w Krakowie-Kobierzynie, w Bronowicach, w Bochni - mówi R. Kotarba. - Przesłuchiwano wielu byłych jeńców, analizowano różne materiały, np. dokumenty PCK. Generalnie nie stwierdziliśmy w obozach przejściowych celowych zbrodni. Największe represjewe wrześniu 1939 r. spotkały mieszkańców okolic przyfrontowych, głównie powiatów: limanowskiego, myślenickiego, nowotarskiego, suskiego, sądeckiego. Nieprzypadkowo tereny największych zbrodni pokrywają się z obszarami najcięższych walk i kierunkiem najważniejszego chyba natarcia niemieckiego (Jabłonka - Jordanów - Myślenice - Dobczyce). Dla przykładu, miejscowość Wysoka, która we wrześniu 1939 r. przechodziła z rąk do rąk, została w dużej części spalona. W Jordanowie, na skutek bombardowań, spłonęło 65 proc. zabudowań. - Zbrodnie, które tam popełniono, wynikały z samego charakteru wojny. Z perspektywy czasu nie można uznać ich za zbrodnie ludobójstwa. W czasie nalotów sowieckich również zginęło wielu cywilów - twierdzi R. Kotarba. Oficjalna lista zbrodni Wehrmachtu nie zamyka całości strat, jakie mieszkańcy ziemi krakowskiej ponieśli we wrześniu 1939 r. - Trzeba pamiętać, że za Wehrmachtem postępowały siły policyjne, osławione grupy operacyjne Sipo i SD (Einsatzgruppe). Na samym końcu grupa SS Brigadeführera B. Streckenbacha - mówi R. Kotarba. - Ich zadaniem była pacyfikacja zajętego terenu, łamanie wszelkiego oporu ludności, aresztowania itd. Owe policyjne "grupy specjalne", podlegające Urzędowi Bezpieczeństwa Rzeszy, przemieszczające się za regularnymi oddziałami wojska i podlegające dowódcom Wehrmachtu, wykonywały egzekucje na Żydach. W Trzebini zabito łącznie 160 osób narodowości żydowskiej, w Sławkowie - 100, w Pawlikowicach - 32. W świetle prawa międzynarodowego odpowiedzialność za te zbrodnie ponosili dowódcy wojskowi, a więc obciążają one również Wehrmacht. Dawni żołnierze Wehrmachtu, bardzo wyczuleni na przypisywanie im zbrodni dokonywanych przez policyjne grupy specjalne, powtarzali: "To nie my". - Jest w tym wiele prawdy - przyznaje R. Kotarba. - Trzeba przyznać, że siły policyjne, jakkolwiek formalnie podległe dowódcom Wehrmachtu, realizowały własną politykę. Żadna ze spraw dotyczących zbrodni popełnionych przez Wehrmacht, prowadzonych przez krakowską Komisję, nie zakończyła się procesem sądowym, pomimo tego, że do Zentrale Stelle w Ludwigsburgu, instytucji zajmującej się gromadzeniem materiałów dotyczących przestępstw wojennych i poszukiwaniem sprawców zbrodni, przesłano z Polski tysiące protokołów przesłuchań świadków i innych dokumentów, obrazujących akty przemocy i terroru. - Dlaczego? Zbrodnie popełnione przez Wehrmacht tłumaczono przeważnie względami "konieczności wojennej"- wyjaśnia R. Kotarba. - Myślę, że tych ludzi celowo ochraniano. Z jednej strony pokazywano demoniczne siły policyjne, i opętanych ideą nazizmu członków "grup specjalnych" - ludzi spod znaku SS, wychowanych na morderców, a z drugiej żołnierzy Wehrmachtu, jakoby przypadkowo wplątanych w tę całą zawieruchę wojenną, tylko wykonujących rozkazy. Zaraz po wojnie przygotowano co prawda kilka pokazowych procesów, ale główni oskarżeni niezbyt długo posiedzieli w odosobnieniu. Von Brauchitsch umarł w więzieniu brytyjskim czekając na rozprawę. Gen. von Manstein, dowódca grupy Armii Południe, działającej na obszarze Małopolski, skazany po wojnie na 18 lat więzienia, w 1953 r. został zwolniony "z pobudek humanitarnych". Dożył 90 lat. Sędziwego wieku doczekał również gen. von List, dowódca 14 armii Wehrmachtu, nacierającej na woj. krakowskie z Górnego Śląska i Słowacji. Von List dostał dożywocie. Zwolniono go w 1952 r. z tych samych powodów co Mansteina. Streckenbacha, dowódcę policji w dystrykcie krakowskim, tuż po zakończeniu działań wojennych złapali sowieci. Siedział chyba 25 lat. Gdyby Rosjanie wiedzieli, kim jest Streckenbach, gdyby go rozpoznali,z pewnością by Republice Federalnej Niemiec sprawa zbrodni Wehrmachtu przez lata praktycznie nie istniała. Ukazywało się mnóstwo wspomnień, relacji z wojny. Odbywały się zjazdy byłych żołnierzy Wehrmachtu. Korzystali oni ze świadczeń przysługujących kombatantom, mieli niezłe renty i emerytury. Zmowa milczenia panująca wokół zbrodni popełnionych przez żołnierzy Wehrmachtu została przerwana dopiero w 1997 r. Historycy niemieccy przygotowali specjalną wystawę, dokumentującą te zbrodnie. Była eksponowana w kilku miastach Niemiec. Zgromadzono na niej setki dokumentów, fotografii pochodzących z żołnierskich albumów. Zdjęcia przedstawiały bardzo drastyczne sceny, np. egzekucji wykonywanych przez żołnierzy Wehrmachtu. Albumów zachowało się bardzo dużo, i w Niemczech, i w Polsce. Niemcy lubili się fotografować... Wystawa wywołała skandal, który naruszył ciszę panującą wokół Wehrmachtu i zachwiał panującym przez lata mitem. Wielu Niemców było oburzonych, wielu nie mogło uwierzyć, że te fotografie są prawdziwe. Przez lata karmiono ich przecież mitem o rycerskim Wehrmachcie... PS. Nazwiska i imiona mieszkańców Świniarska zostały zmienione. Zdjęcia, wcześniej nigdzie nie publikowane, pochodzą z albumu niemieckiego żołnierza. Zostały udostępnione Komisji w Krakowie przez Muzeum Okręgowe w Tarnowie

lista polskich jeńców wojennych w niemczech