którzy go znali. Proszę przyjąć szczere kondolencje.”. Kopiuj. „Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak wielki smutek musi wypełniać teraz twoje serce.”. Kopiuj. „Kochana. proszę przyjmij wyrazy naszego najszczerszego żalu. i współczucia z powodu tragicznej śmierci męża. Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na nasze wsparcie
Bóg chciał, żeby człowiek był na zawsze szczęśliwy: chciał zmazać grzech pierwszych ludzi i wszystkich następnych pokoleń. To jest właśnie Boży „plan zbawienia”, a ścieżka, którą z nami kroczy, to „historia zbawienia”. Poprzez ofiarę Jezusa na krzyżu zawarł z ludźmi nowe i ostateczne przymierze. Od tej pory ludzie
Innymi słowy, dobry człowiek nie może zrobić niczego, co mogłoby wyrządzić innym krzywdę. Według tej definicji Bóg nie jest dobry, skoro dopuszcza cierpienie. Ponieważ nie potrafimy odróżnić szczęścia subiektywnego od obiektywnego, trudno nam uwierzyć w Boga, który pozwala, abyśmy cierpieli.
Gościem najnowszego odcinka z serii Na Werandzie Podcast jest Bartłomiej Orchowski - pochodzący z Mazur marynarz - oficer nawigacyjny na statkach konstrukcyjnych. Bartek jest czynnym sportowcem, mistrzem Polski, Europy i świata w weighted calisthenics (streetlifting). Jest również byłym mistrzem Polski w amatorskim MMA jako junior. Jego hasłem, które towarzyszy mu na co dzień jest #
. W hospicjum są 43 łóżka, każdego roku umiera na nich nawet 500 pacjentów. Ksiądz pracuje tutaj blisko 21 lat. – Mam wrażenie, że raz Bóg dał mi cud, aby pokazać, że to, co tutaj robię, ma sens – wyznaje. Opowiada także o nadziei, która pozwala mu zachować siłę w ciężkich momentach. 11 lutego obchodziliśmy Światowy Dzień Chorego. Święto to ustanowił Jan Paweł II. Dawid Serafin: Śmierci nie ma? Ksiądz Adam Trzaska: Jest. Ale przecież chcemy wierzyć, że będziemy żyli wiecznie. Można próbować uciec od śmierci. Nie chcemy w życiu się zatrzymać i pomyśleć o tym, że to nas kiedyś dotknie. Podświadomie czujemy, że to jest nasz los, ale nie chcemy się z tym skonfrontować. Chyba po prostu nie wiemy jak. Pamiętam parafię, w której ksiądz proboszcz miał w zwyczaju po zakończonym pogrzebie zwracać się do zebranych na cmentarzu. Mówił im: a teraz pomódlmy się za tego, którego pierwszego z nas Pan Bóg powoła. I pamiętam bunt ludzi, którzy nie chcieli takiej modlitwy. Nie potrafimy o śmierci słuchać? Na pewno się śmierci boimy. To jest coś, czego nikt z nas namacalnie nie przeżył. Nawet jeśli jesteśmy z nią oswojeni czy potrafimy sobie wiele rzeczy wyjaśnić, to wciąż jest wiele znaków zapytania. Myślę, że stąd ten lęk. Jak ksiądz o niej opowiada? Nie chcę mówić w sposób skomplikowany. Naukowym językiem tego nie opowiemy. Śmierć jest bardzo prosta, normalna i ludzka. Dlatego mówię to, co czuję i czego doświadczyłem. Do mnie przemawiają konkretne momenty z życia ludzi, którzy tutaj trafili. "Ratujcie, tu są diabły i chcą mnie porwać" Jakie to momenty? Był człowiek, który leżał na łóżku i mówił: ratujcie, tu są diabły i chcą mnie porwać. Zapytałem panią doktor, czy to mogą być omamy lub halucynacje po zażyciu leków. Ona powiedziała, że nie. I podchodzę do tego człowieka, który odganiał diabły. Modlę się nad nim. Raz jeszcze udzielam sakramentu namaszczenia. Ten mężczyzna po skończonych modlitwach mówi delikatnie do swojej żony i dwóch córek: o, diabły już poszły. I umiera. Spokojnie. To robi wrażenie na człowieku. Ma się poczucie, że uczestniczy w czymś niezwykłym. W czymś, czego nie widzimy oczami. Hospicjum to brama do innej rzeczywistości? To miejsce, gdzie w odchodzącym człowieku niebo styka się z ziemią. Pamięta ksiądz choć ułamek tych odchodzących ludzi, którym towarzyszył? Bardzo wielu. W taki geograficzny sposób. Wiem, na którym oddziale leżeli, w której sali, na którym łóżku. Pamiętam historie ich życia. Raczej ostatni akt tych historii. Ale każda z osób, które do nas trafiają, potrafi mi powiedzieć, co było wcześniej. Jedna więcej, a inna mniej. Człowiek niesie ze sobą historię swojego życia. Tych opowieści nie można ze sobą porównać. Można za to policzyć. Przez blisko 19 lat uzbierało się u księdza ok. 9 tys. tych historii. Można się do nich przyzwyczaić? Każdy człowiek jest dla nas kimś innym. Tak samo jak każde umieranie jest inne. Niby dzieje się to samo, człowiek odchodzi. Jednak za każdym razem jest inaczej. Inny jest grymas twarzy, inne dolegliwości, inni ludzie przy łóżku umierającego. Do tego nie da się przyzwyczaić. Kiedy ksiądz po raz pierwszy zetknął się ze śmiercią w swoim życiu? Pamiętam śmierć mojego dziadka, który odszedł w 1985 r. Dla niego ważne były niedzielne nieszpory i koronka do Bożego Miłosierdzia. Umarł w niedzielę o godzinie 15. Pamiętam też swoje umieranie. Jako uczeń pierwszej klasy szkoły podstawowej zostałem potrącony przez samochód. Do dziś mam ślady po szyciu na głowie. W seminarium przeżyłem zatrucie tlenkiem węgla i śmierć kliniczną. Było pytanie: dlaczego żyję? Nie zastanawiałem się, szybko stało się to czymś normalnym. Pamiętam jednak, że zatrułem się o godzinie 8, a na toksykologię do szpitala trafiłem o godzinie 14. Kiedy się ocknąłem, pani doktor zmierzyła mi ciśnienie i wyszło jej 280 na 210. I zapytała: co w takim razie było o godzinie 8 rano? Potem sprawdziła mi kreatyninę we krwi. I okazało się, że jest na granicy życia i śmierci. I zapytała: co było rano i dlaczego nie straciłem pamięci. Te pytania uświadomiły mi, że w moim życiu zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Często powtarza ksiądz, że umierający widzą więcej. Co ksiądz widział przez tych kilka godzin? Takie rzeczy, o których mówi się przy śmierci klinicznej. Tunel, przez który szedłem, światło na końcu. Było jasne i nie oślepiało. Miało w sobie coś przyciągającego. Miałem świadomość tego, co zostaje za mną. Rodzina, z której wyrosłem. Książki, które lubiłem. I wiedziałem, że ta rzeczywistość, do której idę, przekracza to wszystko, co do tej pory znałem. Żal było zawracać z tej drogi? To było jakby poza mną. To nie jest pytanie do mnie. Ja się nagle obudziłem. Foto: Archidiecezja Krakowska Pacjenci krakowskiego hospicjum podczas mszy "Pamiętam tunel, przez który szedłem, światło na końcu. Było jasne i nie oślepiało" Czym dla księdza jest śmierć? Wydaje mi się, że w ogóle śmierci nie ma. Śmierć to pojęcie dla ludzi, którzy w jakiś sposób chcą określić koniec życia człowieka. Ale tak naprawdę jest nie śmierć, a przejście. Boi się ksiądz swojej śmierci? Z jednej strony wydaje mi się, że się nie boję, bo już ją przeżywałem. Jestem jakoś przeświadczony o tym, że jest to pozytywne doświadczenie. Zdaję sobie jednak sprawę, że w każdym z nas jest lęk przed śmiercią. Więc jak przyjdzie już czas na odejście, to mnie też może dotknąć lęk. Łatwiej jest osobie duchownej zrozumieć i zaakceptować śmierć? Zrozumieć powinno być łatwiej. Zaakceptować już niekoniecznie. Może jako księża więcej o śmierci czytaliśmy, więcej słyszeliśmy, ja w hospicjum więcej widziałem. Jesteśmy jednak tylko ludźmi. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego Pan Bóg w Piśmie Świętym nie powiedział, jak będzie wyglądać niebo. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego okrył tajemnicą dzień naszego przejścia. Nie znam odpowiedzi na wiele pytań. A pacjenci hospicjum pytają. Pytają. Umierała tutaj młoda kobieta. I mówi do mnie: "proszę mi powiedzieć, co Pismo Święte i Kościół mówią na temat śmierci i tego co mnie czeka, co ksiądz dowiedział się o śmierci tu w hospicjum i czy ma ksiądz jakieś osobiste doświadczenie". Trzy konkretne pytania. Wiedziała, o co chce zapytać. Młodzi ludzie zadają najbardziej radykalne pytania wobec swojej śmierci, wobec swojego cierpienia. Dużo bardziej niż ludzie starsi, młodzi nie uciekają od śmierci. Młodzi pytają księdza, a ksiądz pyta Boga, dlaczego zabiera młodych rodziców, małżonków, studentów, nastolatków. Jeśli chodzi o cierpienie i odchodzenie tych ludzi, chyba nie zadaję Pan Bogu takich pytań. Bardziej pytam: "czego chcesz przy tym ode mnie albo jak chcesz, abym pomógł". Odpowiada? Jeżeli człowiek mu zaufa i zaczyna go słuchać, to odpowiada. Czasami odpowie ciszą. A czasami np. czytając Ewangelię – wtedy widzę, że to konkretne zdanie z niej jest odpowiedzią na moje pytanie, które zadawałem. Mimo wszystko, patrząc na odchodzenie młodego rodzica i małżonka, musi być ciężko. Każde odchodzenie jest trudne. Szczególnie jak wokoło są ludzie, którzy na tego człowieka liczyli, mieli z nim związane plany i nadzieje. I obojętnie, czy jest to rodzic, czy dziecko, takie odchodzenie jest trudne. Byłem pożegnać pewnego młodego człowieka w domu. Przy łóżku była jego mama i żona, która trzymała na rękach ich dziecko. I mama pyta się mnie: czy Bóg istnieje? Z drugiej strony żona mówi mi, że jest wdzięczna za te trzy lata bycia razem. Mama, która nie może się pogodzić, i żona, która jest wdzięczna. Kompletna różnica. Cierpienie zmienia? Pamiętam młodą dziewczynę umierającą u nas. Była farmaceutką z wykształcenia. Opisywała, jak odczuwa chemię. Mówiła mi, że żyły ją pieką od środka. Pytała, co zrobić, aby nie cierpieć. A potem w obliczu zbliżającej się śmierci nastąpiła kompletna przemiana i pytała, czy ona może za kogoś ofiarować cierpienie. To są rzeczy, które mocno we mnie zostają. "Dziewczyna złożyła przysięgę wobec umierającego chłopaka" Jak reagują rodziny, patrząc na cierpienie bliskich? Wychodzą od momentu, że nie chcą oddać bliskiego śmierci. Nie chcą, aby Pan Bóg go zabrał. Aż w pewnym momencie mówią: ja już nie chcę, aby on cierpiał, niech już odejdzie. Powiem konkretniej. Kiedy trafia do hospicjum pacjent, jego rodzina na początku zamawia msze w intencji uzdrowienia. Musi upłynąć trochę czasu, zanim poproszą o mszę w intencji wypełnienia się woli bożej albo dobrej śmierci. Przestają uciekać od śmierci, a zaczynają w niej uczestniczyć. Można oswoić się ze śmiercią? Nie. Płacze czasem ksiądz? Gdzieś mi się oczy zaszklą, jak opowiadam o sytuacjach, które przeżyłem. Ale chyba nie płaczę. Nawet kiedy młodzi ludzie biorą ślub w hospicjum? Kiedyś błogosławiłem takie małżeństwo. To byli studenci. Chłopak studiował w Krakowie na Akademii Muzycznej. Kiedy się rozchorował, przyjechała opiekować się nim jego dziewczyna, która studiowała w Warszawie. Na kilka dni przed jego śmiercią zawarli sakrament małżeński. Dziewczyna złożyła przysięgę wobec umierającego chłopaka. Narzeczony, który nie potrafił już mówić, słowa przysięgi pisał ręcznie. To robi wrażenie, nie da się przejść obojętnie wobec czegoś takiego. Pamiętam, jak po uroczystości podeszli do mnie ojcowie młodych i zapytali: po co im to? Dla najbliższych tych młodych ludzi to było coś niezrozumiałego. Jednak ta dziewczyna i ten chłopak wiedzieli, że za chwilę będą musieli się pożegnać. Czas ich rozstania się zbliżał. Chcieli jednak na przekór wszystkim, żeby Pan Bóg połączył ich w ostatnich dniach życia tego młodego mężczyzny. To ma sens? Myślę, że tak. Gdybym przez te blisko 19 lat miał oczy zamknięte na te małe cuda, to pewnie by mnie tutaj nie było. Foto: Archidiecezja Krakowska Ksiądz Adam Trzaska podczas mszy w krakowskim hospicjum "Bóg pozwala chyba człowiekowi trochę tym czasem jednak rządzić i kierować" Umierający wiedzą więcej? Tak. W pamięci zapadła mi kobieta, która była u nas kilka lat temu. Była bardzo pobożna i radosna w tych ostatnich dniach swego życia. Cierpiała na zanik mięśni. Kiedy umierała, jej sąsiadka zawołała pielęgniarkę i zapytała: czy ta zakonnica, co przyszła po tę kobietę, jest jeszcze, czy już poszła? Pielęgniarka powiedziała, że już poszła. Na co ta kobieta odpowiedziała: "Po mnie też przyjdzie. Obiecała mi to i przeprowadzi mnie przez tę kamienistą drogę". Długo to zdanie we mnie siedziało, aż przyszła Wielkanoc i w jednym z hymnów w brewiarzu jest mowa o kamienistej drodze życia, przez którą przeprowadza Chrystus. Jak to się stało, że osoba, która nigdy nie odprawiała brewiarza, mówi zdaniami, które są w modlitwie brewiarzowej? Umierający przeczuwają, że odchodzą? Chyba niektórzy wiedzą. Z jednej strony ludzie przebywający w hospicjum potrafią na kogoś czekać. I mimo że z medycznego punktu widzenia śmierć powinna nastąpić już, to moment odejścia przedłuża się. Bo np. ma dolecieć córka czy syn z Kanady. To trwa. Pamiętam taką panią, która czekała na córkę. Dopiero jak przyleciała w sobotę, to ta czekająca kobieta poszła do spowiedzi. Wcześniej nie chciała. Potem w niedzielę razem były na mszy, a później kobieta zmarła. Kolejny znak? Pan Bóg pozwala chyba człowiekowi trochę tym czasem jednak rządzić i kierować. Człowiek czuje, że odchodzi i nie chce zadawać tym widokiem cierpienia bliskiej osobie. Pamiętam taką sytuację, że żona cały czas czuwała przy mężu, przez kilka dni. Kiedyś wyszła tylko na chwilę na korytarz, aby odebrać telefon i wtedy mężczyzna zmarł. Był u nas żołnierz AK, pseudonim Bimber. Podobno na cześć jego taty, który pędził ten trunek. W pierwszy piątek miesiąca "Bimber" poprosił, aby go zabrać na mszę. Kiedy do niego podszedłem z komunią świętą, on chwycił moją rękę i na cały głos powiedział: wierzę, wierzę, że to jest moje życie. Przyjął komunię, msza się skończyła. Potem mężczyzna poprosił jeszcze, aby zabrać go na papierosa. Wrócił z niego, położył się na łóżko i umarł. To są takie historie, które można u nas zobaczyć. Wyznanie wiary człowieka, ostatnia radość w postaci papierosa i odejście z tego świata. Jak rozmawiać z ludźmi, którzy są u kresu drogi? Po pierwsze – pozwolić im rozmawiać o tym, o czym oni chcą. Hospicjum jest miejscem, gdzie o śmierci się mówi, informuje pacjenta i jego bliskich, że koniec się zbliża. Ale czasami człowiek chory chce też uciec od tematu śmierci i też do tego ma prawo i na to trzeba mu pozwolić. Są sytuacje bardzo wymagające, kiedy trzeba przygotować bliskich chorego na moment śmierci, który dla nich może być bardzo trudny. Na przykład może wystąpić krwotok. Ostrzegamy wtedy rodzinę, jak to może wyglądać, przygotowujemy ich. "Ludzie najczęściej odchodzą w nocy" Czego najbardziej boją się umierający? Myślę, że trzech rzeczy. Po pierwsze cierpienia. Nie wiedzą, czy są w stanie je unieść. Po drugie pewnej nieznanej. Nie wiedzą, gdzie idą. I po trzecie – samotności. Tego, że w momencie przejścia mogą zostać sami. Dużo jest samotności w hospicjum? Jesteśmy tu po to, by człowiek odchodzący nie był sam. Także po to, by bliscy chorego nie czuli się pozostawieni sami z tym, co dla nich w umieraniu bliskich niewątpliwie jest trudne. Ale i tak tej samotności jest sporo. Choćby przez to, że chyba większość ludzi umiera w nocy. Ostatnio umierał u nas człowiek. Osoby, które dyżurowały, usłyszały nagle, jak krzyczy: "Boże ratuj!" Poszły szybko do jego pokoju i usłyszały: "kacie kończ, coś zaczął". Chwilę po tych słowach zmarł. Czy on umierał w samotności? Czasem, zanim dojdzie u pacjenta do akceptacji śmierci, musi minąć trochę czasu. Można się jednak do śmierci świadomie przygotować. Tutaj w hospicjum niewątpliwie jest ku temu okazja. Kiedy patrzy się, jak pacjenci robią podsumowanie swojego życia, to człowiek sam sobie zaczyna zadawać pytania. Patrzy na swoje relacje z bliskimi, na pracowitość, czy jest jej za dużo, czy za mało, jak wykorzystuje czas, który jest mu dany. Czego najbardziej ludzie żałują na końcu drogi? Czegoś, czego nie przeżyli. Czegoś, czego nie zrobili. Żałują, że nie potrafili być na tyle silni, żeby powiedzieć komuś słowo przepraszam czy kocham. Wiele jest rzeczy, których można żałować. A o czym marzą? O przeróżnych rzeczach. O koncercie jazzowym, o odwiedzeniu swoich rodzinnych stron. O zobaczeniu ukochanego psa czy kota. Ostatnio, o czym było dość głośno w mediach, znajomi zorganizowali młodej dziewczynie lot nad Tatrami. Lubiła chodzić po górach, ale choroba uniemożliwiła jej to. Takie proste rzeczy. Nam się to w głowie nie mieści, ale czasem wystarczy kogoś na wózku zabrać na pobliski plac Bieńczycki, żeby jeszcze raz mógł wyjechać z hospicjum i popatrzeć na świat. Ksiądz, który był u nas niedawno, poprosił, by mógł pojechać do siebie na plebanię. Gdy wracał do tego swojego domu, zapragnął zatrzymać się na konkretnej polanie w lesie, w parafii, w której pracował. Miał takie swoje ulubione miejsce. Popatrzył na przyrodę i na ten świat. Potem pozwolił się odwieźć na plebanię i tam zmarł. Tego samego dnia. Taki ostatni przystanek w ulubionym miejscu przed drogą do wieczności. Ksiądz, który był tutaj dwa lata temu, odprawiał ze mną mszę w sylwestra o godzinie 15. Był misjonarzem na Dominikanie. Marzył, aby tam wrócić i umrzeć. I umarł u nas o godzinie 6 w Nowy Rok. Wtedy, kiedy na Dominikanie wybiła północ. Jest jakiś wspólny element, który łączy te wszystkie odejścia? Wspólnym elementem jest wiara, że po każdego przychodzi dobry Bóg, który jest ogromnie miłosierny. On bierze ludzkie życie w swoje dłonie z ogromnym szacunkiem i je dopełnia. Foto: Archidiecezja Krakowska Ksiądz Adam Trzaska podczas mszy w krakowskim hospicjum "Raz Bóg dał mi cud, aby pokazać, że to, co tutaj robię, ma sens" Ksiądz mówi o dobrym Bogu, ale nie każdy w niego wierzy. Też są takie osoby u nas. I dla nich również jestem pełen szacunku. Ja jednak wiem, że Bóg i na nich czeka. Mogę tylko zadać sobie pytanie, jak będzie wyglądać to ich spotkanie. Jak bardzo będą zaskoczeni tym, że Bóg istnieje. I ten moment, kiedy spotkają się z jego dobrocią. Po ludzku, nie czuje ksiądz żalu, że nie jest w stanie ich przekonać do tego, że ktoś czeka po drugiej stronie? Nie. Mogę czuć bezradność , ale nie żal. Czego uczą księdza osoby niewierzące? Tego, że są rzeczy, przy których ja jestem za mały. Są takie sprawy, które mnie przerastają. Nauczyłem się też pokory i tego, że ktoś może nie chcieć pomocy czy rozmowy i ma do tego prawo. Nigdy się nie narzucam. Jeśli ktoś nie chce ze mną rozmawiać, nie naciskam. Szanuję jego wolę. To najważniejsze. Był u nas taki człowiek, który obserwował mnie przez kilka dni. W końcu sam mnie zaczepił i zapytał, czy mogę przyjść, kiedy jego bliscy pójdą już do domu. Kiedy się spotkaliśmy, zaczął mi opowiadać o swoim życiu. Nie po to, aby się nawrócić, ale żeby o nim opowiedzieć. Chciał pokazać swoje patrzenie na świat. Jakie najczęściej rzeczy ludzie zabierają ze sobą do hospicjum? Swój kubek, swoje przybory toaletowe. Swoje ubranie. Mnie chyba najbardziej boli wewnętrznie widok tych ubrań. To znaczy jak nie chcą oddać bliskim kurtki, butów... Ja sobie zdaję sprawę, że im się to już nie przyda, ale oni obok siebie to trzymają. Jest im to jeszcze w jakiś sposób potrzebne. Dlaczego księdza to tak boli? Bo widzę, jakby nie do końca jeszcze dopuszczali do siebie myśli, że rzeczywiście zbliżają się do śmierci. Jeszcze chcą stąd wyjść. Jeszcze się ze sobą nie pogodzili, z tym, że to jest ostatni odcinek ich życia. Kiedy patrzy ksiądz na to wszystko, to skąd czerpie nadzieję? Z Chrystusa, z Ewangelii. Z tych słów z Ewangelii o Łazarzu. On jest i woła Cię. To jest dla mnie źródło największej nadziei. To, że on jest i woła człowieka i mnie też kiedyś zawoła. I ja za tym słowem pójdę. Jest tutaj ksiądz blisko 19 lat. Nie ma ksiądz poczucia, że się zasiedział? Jak pan słucha tych historii, o których rozmawiamy, to widać, że każda jest inna. Więc nie da się zasiedzieć. Każdy człowiek potrafi zaskoczyć. Jestem wdzięczny Bogu za to, czego pozwala mi tutaj doświadczyć. Był moment zwątpienia? Chyba nie. Ani w pracy, ani w wierze. Dzięki Bogu – nie. Myślę, że to są trudne momenty w życiu. Tak czasami myślę o świętych, którzy doświadczyli ciemnych nocy. Mam wrażenie, że raz Bóg dał mi cud, aby pokazać, że to, co tutaj robię, ma sens. Jaki cud? Człowiek był w agonii. Jego rodzina prosiła mnie, żebym go namaścił. Nie chciałem tego zrobić, ponieważ ten mężczyzna wcześniej opierał się przyjęciu sakramentów. Szanowałem jego wolę. Jednak wtedy jego rodzina opowiedziała mi historię, którą on sam wstydził mi się opowiedzieć. Jako mały chłopiec nie poszedł do pierwszej komunii, bo wtedy jego rodzice się rozwiedli. Nigdy nie był u spowiedzi, nigdy nie przyjął komunii świętej, nie był bierzmowany. Potem razem z rodziną się modliłem, udzieliłem mu sakramentu namaszczenia chorych. Lekarze powiedzieli mi, że temu człowiekowi zostały godziny, a nie dni. To była już agonia. Przyszedłem następnego dnia, a ten człowiek leżał bardzo spokojnie. Niebawem odzyskał świadomość. Poszedł do pierwszej spowiedzi, przyjął komunię, przystąpił do bierzmowania. Zaczął uczyć się na nowo chodzić i wyszedł od nas. Wcześniej był w agonii, ale nie zrobił ostatniego kroku, tylko się cofnął. To był cud, którego doświadczyłem. To był znak dla mnie, że to, co tu robię, ma sens. Jak nie zatracić wiary w takim miejscu? Wiara polega na tym, że ja mogę zobaczyć więcej, niż ci, którzy tej wiary nie mają. Oni nie chcą widzieć i wtedy nie dostrzegają tego, co tutaj w hospicjum się dzieje. Powiedzą, że przypadek, zbieg okoliczności. Nie odbierają tego w kategoriach wiary. A wiara pozwala mi zobaczyć, że w tym był Bóg. Że w tym danym momencie on mi się jakoś objawił. Na tym to chyba polega. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: @
ROZDZIAŁ SIÓDMY Dlaczego możemy wierzyć w zmartwychwstanie? Skąd wiemy, że Jehowa pragnie wskrzesić umarłych? Kto powstanie z martwych? 1-3. Jaki wróg ściga nas wszystkich i dlaczego rozważenie nauk biblijnych przynosi ulgę? WYOBRAŹ sobie, że uciekasz przed bezwzględnym przestępcą. Jest od ciebie znacznie silniejszy i szybszy. Wiesz, że nie ma litości, bo zabił już kilku twoich przyjaciół. Ze wszystkich sił próbujesz mu uciec, ale widzisz, że cię dogania. Sytuacja wygląda beznadziejnie. Nagle pojawia się ktoś, kto chce cię wyratować. Ma przewagę nad twym przeciwnikiem i obiecuje ci pomóc. Czy nie poczułbyś ogromnej ulgi? 2 W pewnym sensie naprawdę uciekasz przed takim wrogiem. Ściga on każdego z nas. Z poprzedniego rozdziału dowiedzieliśmy się, że Biblia nazywa nieprzyjacielem śmierć. Nikt nie może przed nią uciec ani jej pokonać. Większość z nas widziała, jak ten przeciwnik odbiera życie komuś z naszych najbliższych. Ale Jehowa jest nieporównanie potężniejszy niż śmierć. Jest kochającym Wybawcą, który już pokazał, że potrafi pokonać tego wroga. Co więcej, obiecuje zniszczyć go raz na zawsze. Biblia uczy: „Jako ostatni nieprzyjaciel ma zostać unicestwiona śmierć” (1 Koryntian 15:26). Czyż to nie wspaniała nowina? 3 Rozważmy najpierw krótko, jak odbijają się na nas ataki tego wroga. Dzięki temu łatwiej nam będzie docenić pewną uszczęśliwiającą obietnicę Jehowy. Otóż przyrzekł On, że umarli będą znowu żyć (Izajasza 26:19). Zostaną wskrzeszeni. Nasi zmarli bliscy mają więc nadzieję na zmartwychwstanie! GDY ŚMIERĆ ZABIERA KOGOŚ BLISKIEGO 4. (a) Dlaczego reakcja Jezusa na śmierć bliskiej osoby może nam dużo powiedzieć o uczuciach Jehowy? (b) Z kim Jezus blisko się zaprzyjaźnił? 4 Czy śmierć zabrała ci kogoś bliskiego? Smutek i bezsilność wydają się wtedy nie do zniesienia. Warto w takiej chwili szukać pociechy w Słowie Bożym (2 Koryntian 1:3, 4). Biblia uświadamia nam, jakie uczucia budzi śmierć w Jehowie i Jezusie. Jezus, będący doskonałym odbiciem swego Ojca, znał ból wywołany utratą bliskiej osoby (Jana 14:9). Kiedy przebywał w Jerozolimie, zwykle odwiedzał w niedalekiej Betanii Łazarza i jego siostry, Marię i Martę. Serdecznie się z nimi zaprzyjaźnił. Biblia mówi: „Jezus miłował Martę oraz jej siostrę i Łazarza” (Jana 11:5). Ale jak się dowiedzieliśmy z poprzedniego rozdziału, Łazarz umarł. 5, 6. (a) Jak zachował się Jezus, gdy spotkał zasmuconych krewnych i przyjaciół Łazarza? (b) Dlaczego smutek Jezusa nas pokrzepia? 5 Jak Jezus zareagował na śmierć przyjaciela? Biblia podaje, że gdy przyszedł do zasmuconych krewnych i przyjaciół Łazarza, na ich widok do głębi się wzruszył. „Westchnął w duchu i się strapił”. Potem, jak czytamy, „począł ronić łzy” (Jana 11:33, 35). Czyżby więc nie miał nadziei? Skądże! Wiedział, że zaraz zdarzy się coś wspaniałego (Jana 11:3, 4). Mimo to odczuwał smutek i ból nieodłącznie związany ze śmiercią. 6 Smutek Jezusa w pewnym sensie nas pokrzepia. Mówi nam, że i Jezus, i jego Ojciec, Jehowa, nienawidzą śmierci. Na szczęście Jehowa Bóg jest w stanie stoczyć walkę z tym wrogiem i go pokonać! Zobaczmy teraz, jaką mocą obdarzył Jezusa. „ŁAZARZU, WYJDŹ!” 7, 8. Dlaczego mogło się wydawać, że dla Łazarza nie ma już nadziei, i co uczynił Jezus? 7 Łazarz został pochowany w jaskini. Jezus poprosił, by odsunięto kamień zamykający wejście. Marta zaprotestowała, bo prawie po czterech dniach ciało Łazarza zapewne zaczęło się rozkładać (Jana 11:39). Czy z ludzkiego punktu widzenia można było mieć jeszcze jakąś nadzieję? Gdy zmartwychwstał Łazarz, zapanowała wielka radość (Jana 11:38-44) 8 Gdy odtoczono kamień, Jezus głośno zawołał: „Łazarzu, wyjdź!” I co się stało? „Zmarły wyszedł” (Jana 11:43, 44). Czy potrafisz sobie wyobrazić, co przeżywali wszyscy, którzy na to patrzyli? Wiedzieli przecież, że Łazarz umarł. A oto teraz ten drogi im człowiek — brat, krewny, przyjaciel i sąsiad — stał wśród nich żywy. Mogło to wydawać się zbyt piękne, aby było prawdziwe. Rozradowani, niewątpliwie brali Łazarza w objęcia. Byli świadkami nadzwyczajnego zwycięstwa nad śmiercią! 9, 10. (a) Jak Jezus zwrócił uwagę na to, czyją mocą przywrócił życie Łazarzowi? (b) Jakie korzyści przynosi czytanie biblijnych opisów wskrzeszenia umarłych? 9 Za ten zdumiewający cud Jezus nie przypisał zasług sobie. Zanim zawołał Łazarza, pomodlił się do Jehowy i wyraźnie powiedział, że to On jest Źródłem mocy potrzebnej do wskrzeszania umarłych (Jana 11:41, 42). Ale Jehowa użył jej nie tylko w tej sytuacji. Wskrzeszenie Łazarza to jeden z dziewięciu tego rodzaju cudów przedstawionych w Słowie Bożym.* Czytanie i analizowanie tych relacji może być bardzo pokrzepiające. Pokazują one, że Bóg nie jest stronniczy, gdyż wskrzesił osoby młode i stare, mężczyzn i kobiety, Izraelitów i nie-Izraelitów. Poza tym opisy te tchną niezwykłą radością. Na przykład gdy Jezus przywrócił życie pewnej dziewczynce, jej rodziców ‛ogarnął wielki zachwyt’ (Marka 5:42). Jehowa faktycznie dał im powód do radości, którego nigdy nie zapomnieli. 10 Oczywiście osoby wskrzeszone przez Jezusa z czasem znowu umarły. Czy to jednak znaczy, że przywrócenie im życia nie miało sensu? Wprost przeciwnie. Biblijne relacje o tych wydarzeniach potwierdzają ważne prawdy oraz dają nam podstawę do nadziei. CZEGO UCZYMY SIĘ Z TEGO, CO BIBLIA MÓWI O ZMARTWYCHWSTANIU 11. Jak opis wskrzeszenia Łazarza potwierdza prawdę z Księgi Kaznodziei 9:5? 11 Biblia podaje, że „umarli nie są świadomi niczego”. Nie żyją i nie wiodą nigdzie świadomej egzystencji. Potwierdza to relacja o Łazarzu. Czy wskrzeszony Łazarz opowiadał o niebie? A może straszył słuchaczy wstrząsającymi opowieściami o ognistym piekle? Według Biblii nic takiego nie mówił. W ciągu tych czterech dni, gdy nie żył, ‛nie był świadomy niczego’ (Kaznodziei 9:5). Był jak gdyby pogrążony we śnie (Jana 11:11). 12. Skąd możemy mieć pewność, że Łazarz naprawdę został wskrzeszony? 12 Historia Łazarza uczy nas też, że zmartwychwstanie to niezaprzeczalny fakt, nie jakiś mit. Jezus wskrzesił Łazarza na oczach tłumu świadków. Cudu tego nie kwestionowali nawet przywódcy religijni, którzy nienawidzili Jezusa. Mówili: „Co mamy uczynić, skoro ten człowiek dokonuje wielu znaków?” (Jana 11:47). Mnóstwo ludzi przychodziło zobaczyć zmartwychwstałego mężczyznę. W rezultacie jeszcze więcej osób uwierzyło w Jezusa. Łazarz był dla nich żywym dowodem, że Jezus został posłany przez Boga — dowodem tak wymownym, że niektórzy spośród zatwardziałych żydowskich przywódców religijnych postanowili zabić i Jezusa, i Łazarza (Jana 11:53; 12:9-11). 13. Jakie mamy podstawy, by wierzyć, że Jehowa rzeczywiście może wskrzesić umarłych? 13 A czy rozsądna jest wiara w przyszłe zmartwychwstanie? Oczywiście, sam Jezus uczył, że kiedyś zostaną wskrzeszeni wszyscy znajdujący się „w grobowcach pamięci” (Jana 5:28). Jehowa stworzył wszelkie formy życia. Czy trudno uwierzyć, że jest też w stanie to życie odtworzyć? Rzecz jasna dużo zależy od Jego pamięci. Czy to możliwe, by pamiętał naszych bliskich, którzy umarli? Pomyślmy: Wszechświat jest pełen niezliczonych bilionów gwiazd, a przecież Bóg „wszystkie je woła po imieniu”! (Izajasza 40:26). W takim razie potrafi również zapamiętać każdy szczegół związany ze zmarłymi ludźmi i przywrócić im życie. 14, 15. Jak według wypowiedzi Hioba Jehowa zapatruje się na wskrzeszanie umarłych? 14 Biblia uczy, że Jehowa bardzo pragnie wskrzesić umarłych. Skąd o tym wiemy? Wierny Hiob spytał: „Jeśli krzepki mąż umrze, czyż może znowu żyć?” Mówił, że będzie czekał w grobie, aż nadejdzie pora, by Bóg sobie o nim przypomniał. Powiedział do Niego: „Ty zawołasz, a ja ci odpowiem. Zatęsknisz za dziełem swych rąk” (Hioba 14:13-15). 15 A zatem Jehowa tęskni do tego, by wskrzesić umarłych! Czyż nie podnosi nas to na duchu? Zajmijmy się więc teraz tym przyszłym zmartwychwstaniem. Kto z niego skorzysta? I kiedy do tego dojdzie? „WSZYSCY W GROBOWCACH PAMIĘCI” 16. W jakich warunkach będą mogli żyć wskrzeszeni z martwych? 16 Z biblijnych doniesień o wskrzeszeniu pewnych ludzi dużo dowiadujemy się o zmartwychwstaniu, które dopiero nastąpi. Tamci ludzie wrócili do swych bliskich. Podobne, ale znacznie wspanialsze skutki będzie mieć przyszłe zmartwychwstanie. W 3 rozdziale tego podręcznika czytaliśmy, że zgodnie z zamierzeniem Bożym cała ziemia ma zostać przekształcona w raj. A więc wskrzeszone osoby nie będą musiały żyć w świecie pełnym wojen, przestępczości i chorób. Uzyskają sposobność życia wiecznego na ziemi w szczęściu i spokoju. 17. Jaki zasięg będzie miało zmartwychwstanie? 17 Kto powstanie z martwych? Jezus wspomniał, że „wszyscy w grobowcach pamięci usłyszą jego głos i wyjdą” (Jana 5:28, 29). Podobnie w Księdze Objawienia 20:13 powiedziano: „Wydało morze umarłych, którzy się w nim znajdowali, i śmierć, i Hades wydały umarłych, którzy się w nich znajdowali”. Słowo „Hades” odnosi się do grobu ludzkości (zobacz „Materiał dodatkowy: Czym jest Szeol i Hades?”). Ten wspólny grób zostanie opróżniony. Miliardy spoczywających w nim ludzi powróci do życia. Apostoł Paweł oznajmił: „Nastąpi zmartwychwstanie zarówno prawych, jak i nieprawych” (Dzieje 24:15). Co to oznacza? W raju umarli powstaną do życia i znów będą się cieszyć towarzystwem swych bliskich 18. Kto należy do „prawych”, którzy mają być wskrzeszeni, i jak nadzieja na zmartwychwstanie może na nas wpłynąć? 18 Do „prawych” należy liczne grono osób, o których czytamy w Biblii i które żyły przed przyjściem Jezusa na ziemię. Można wymienić wśród nich Noego, Abrahama, Sarę, Mojżesza, Rut i Esterę oraz wielu, wielu innych. O niektórych tych wiernych ludziach mówi 11 rozdział Listu do Hebrajczyków. Ale do „prawych” zaliczają się także słudzy Jehowy zmarli w naszych czasach. Nadzieja na zmartwychwstanie może nas więc wyzwolić ze strachu przed śmiercią (Hebrajczyków 2:15). 19. Kim są „nieprawi” i jaką cudowną sposobność da im Jehowa? 19 A co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie służyli Jehowie i nie byli Mu posłuszni, ponieważ nigdy o Nim nie słyszeli? Miliardy tych „nieprawych” nie jest skazanych na zapomnienie. Również oni powstaną z martwych — w okresie, który potrwa tysiąc lat. Będą wtedy mieli czas poznać prawdziwego Boga i zacząć oddawać Mu cześć razem z Jego wiernymi ziemskimi sługami. Ten cudowny okres Biblia nazywa Dniem Sądu.* 20. Co to jest Gehenna i kto do niej trafia? 20 Czy to znaczy, że wskrzeszony zostanie każdy człowiek, który żył na ziemi? Nie. W Biblii wyjaśniono, że część zmarłych znajduje się w „Gehennie” (Łukasza 12:5). Nazwa ta wzięła się od wysypiska śmieci położonego poza murami starożytnej Jerozolimy. Palono tam śmieci i zwłoki. Zmarli, których ciała tam rzucano, byli uważani przez Żydów za niegodnych pogrzebu i zmartwychwstania. Tak więc Gehenna jest trafnym symbolem wiecznej zagłady. W sądzeniu żywych i umarłych ważną rolę odegra Jezus, ale ostatecznym Sędzią jest Jehowa (Dzieje 10:42). Nigdy nie wskrzesi tych, których uzna za niepoprawnych niegodziwców. ZMARTWYCHWSTANIE DO ŻYCIA W NIEBIE 21, 22. (a) O jakim jeszcze zmartwychwstaniu wspomina Biblia? (b) Kto pierwszy zmartwychwstał do życia duchowego? 21 Biblia wspomina jeszcze o zmartwychwstaniu innego rodzaju — do duchowego życia w niebie. Zawiera tylko jeden opis takiego wskrzeszenia. Chodzi o wskrzeszenie Jezusa Chrystusa. 22 Kiedy Jezusowi odebrano człowiecze życie, Jehowa nie pozwolił, by ten lojalny Syn pozostał w grobie (Psalm 16:10; Dzieje 13:34, 35). Wskrzesił go, lecz nie w postaci ludzkiej. Apostoł Piotr wyjaśnił, że Chrystus „uśmiercony został w ciele, ale ożywiony w duchu” (1 Piotra 3:18). Był to rzeczywiście zadziwiający cud. Jezus ożył jako potężna istota duchowa! (1 Koryntian 15:3-6). Był pierwszym, który dostąpił tego zaszczytnego zmartwychwstania (Jana 3:13). Pierwszym, ale nie ostatnim. 23, 24. Kto tworzy „małą trzódkę” Jezusa i z ilu osób ma się składać ta grupa? 23 Jezus, wiedząc, że już wkrótce wróci do nieba, obiecał swym wiernym naśladowcom, iż ‛przygotuje tam dla nich miejsce’ (Jana 14:2). Idących do nieba nazwał „małą trzódką” (Łukasza 12:32). Z ilu osób miała się składać ta stosunkowo nieliczna grupa? Jak czytamy w Księdze Objawienia 14:1, apostoł Jan ujrzał Baranka, czyli Jezusa Chrystusa, stojącego na górze Syjon, „a z nim sto czterdzieści cztery tysiące mających napisane na swych czołach jego imię i imię jego Ojca”. 24 Tych 144 000 chrześcijan — do których należą między innymi wierni apostołowie Jezusa — miało powstać z martwych do życia w niebie. Kiedy? Apostoł Paweł wyjaśnił, że nastąpi to w czasie obecności Chrystusa (1 Koryntian 15:23). W tym okresie właśnie żyjemy, co szerzej omówimy w 9 rozdziale tej książki. Dzisiaj więc, gdy nieliczni pozostali ze 144 000 umierają, są od razu wskrzeszani do życia niebiańskiego (1 Koryntian 15:51-55). Natomiast ogromna większość ludzi ma widoki na zmartwychwstanie do życia w przyszłym raju na ziemi. 25. Co omówimy w następnym rozdziale? 25 Jehowa raz na zawsze pokona naszego wroga, jakim jest śmierć! (Izajasza 25:8). Ale może się zastanawiasz: „Co będą robić ci, którzy powstaną z martwych do życia w niebie?” Otóż wejdą w skład niezwykłego niebiańskiego rządu — Królestwa Bożego. Więcej o tym rządzie dowiemy się z następnego rozdziału.
Bez wątpienia strata najbliższej osoby jest jednym z najstraszniejszych doświadczeń na jakie możemy natrafić w swoim życiu. Śmierć sama w sobie stanowi nieodgadnioną tajemnicę ale kojarzy się ona ze złem oraz cierpieniem. Wielu zapewne zadaje sobie pytania: gdzie jest Bóg kiedy wokół nas dzieje się tragedia? Dlaczego Bóg zabiera nasze dzieci? Dlaczego Bóg zabiera nam najbliższych? Ponownie, jest to zagadnienie, na które można spojrzeć pod wieloma kątami. Nie raz ciężko jest pojąć ten Boski plan. W tym wypadku zastanawiamy się dlaczego Bóg zabiera nam osoby w najmniej oczekiwanym przez nas momencie? Czy może czymś zawiniliśmy? Czy Bóg jest na mnie zły? Jest to zdecydowanie złe podejście. W takich momentach buntujemy się przeciw Panu Bogu. Na wiarę nie można patrzeć egoistycznie, tylko i wyłącznie przez pryzmat własnej osoby. Należy postrzegać ją nieco szerzej. Wiarę należy postrzegać jako akt łaski jaka spływa na nas każdego dnia. Zawierzając Bogu, zawierzając jego planom musimy pamiętać, że trwamy w tym na dobre i na złe. Śmierć nie ma być dla nas karą. Czasami śmierć jest wynikiem wolnej wolni, którą zostali obdarzeni wszyscy ludzie, także Ci, którzy mają złe zamiary i są w stanie pozbawić życia innych. Co w przypadku kiedy Bóg zabiera do siebie dzieci? Na ten aspekt również należy patrzeć pod kątem nieustającej wiary w to co Boskie. Oczywiście Bóg wcale od nas nie wymaga abyśmy całkowicie pozbyli się cierpienia. Pan doświadcza nas takimi wydarzeniami i daje świadectwo tego Boskie. Nie zapominajmy jednak o Jego dobroci i miłosierdziu. Nawet jeżeli znajdujemy się w sytuacji beznadziejnej, w sytuacji bez wyjścia, mamy prawo cierpieć, mamy prawo być niezadowoleni. Jedyne czego Pan Bóg od nas chce, jest to nieustająca wiara w Niego i Jego możliwości. Pan przyzwyczaja nas, że śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia i śmierć jest postrzegana jako zło tylko tutaj na ziemi. Ludzie nieustającej wiary, ludzie pragnący miłosierdzia po śmierci doświadczają czegoś niesamowitego, czym jest życie wieczne u boku naszego Pana w niebie. Jest to największa nagroda jaka może spotkać chrześcijanina. Powinniśmy więc stale dążyć do pojednania z Panem, niezależnie od doświadczanych przez nas niedogodności w życiu ziemskim. Dla nas jako dla zwykłych istot żywych jest to wielka próba. Jesteśmy jednak stale doceniani i nagradzani. Chwile zwątpienia i słabości są rzeczą ludzką. Należy jednak pamiętać, że zawsze możemy liczyć na Boską łaskę, którą stale jesteśmy otaczani. Znajdujmy więc w sobie siłę aby zaufać Panu, nawet w sytuacjach największego żalu oraz kryzysu jakim jest śmierć bliskiej osoby.
Bóg nie zawsze odwołuje ludzi do siebie, kiedy są na to przygotowani. Ale także ludzie często odchodzą z tego świata przez zaskoczenie, niespodziewanie, a zatem całe życie, każdy dzień i chwila winny być przeżywane w perspektywie śmierci. Wtedy dopiero nasze życie nabiera właściwej mu wartości i jest w takiej cenie, jaka mu się należy. Zdarza się, że ktoś utracił życie w sposób niezawiniony, przez chorobę, wypadek, nagłą śmierć czy inne jeszcze jakieś nieszczęście. Pytanie, jakie kierujemy wówczas do Boga, brzmi ostro: czy musiał(a) umrzeć? Był tak dobry, tak wiele czynił dla drugich, dlaczego odszedł? Temperaturę pytania podnosi fakt, gdy zmarły miał małe dzieci czy odpowiedzialne stanowisko. Kościół wyznaje wiarę w Bożą Opatrzność, która powołała człowieka do istnienia i nie przestaje prowadzić go przez życie, otaczając go miłością i troszcząc się o niego. Przypomina o tym Katechizm Kościoła Katolickiego, kiedy uczy, że: Stworzenie ma właściwą sobie dobroć i doskonałość, ale nie wyszło całkowicie wykończone z rąk Stwórcy. Jest ono stworzone "w drodze" (in statu viae) do ostatecznej doskonałości, którą ma dopiero osiągnąć i do której Bóg je przeznaczył. Bożą Opatrznością nazywamy zrządzenia, przez które Bóg prowadzi swoje stworzenie do tej doskonałości. Wszystko zaś, co Bóg stworzył, zachowuje swoją Opatrznością i wszystkim rządzi, "sięgając potężnie od krańca do krańca i władając wszystkim z dobrocią" (Mdr 8,1), bo "wszystko odkryte i odsłonięte jest przed Jego oczami" (Hbr 4,13), nawet to, co ma stać się w przyszłości z wolnego działania stworzenia. Niemniej jednak Stwórca obdarzył człowieka właściwą dla niego wolnością, co oznacza, że cieszy się on możliwością podejmowania wolnych czynów, dobrych lub złych, za które również ponosi odpowiedzialność i jest wynagradzany; za dobre czyny słusznie oczekiwać może wynagrodzenia, na ziemi i w niebie, natomiast za złe postępowanie czeka go kara, także na ziemi i po śmierci. Człowiek ma również władzę nad swoim życiem. On nadaje mu ostateczny kształt. Poprzez swoje wybory, decyzje, pracę czy przyjaźnie każdy z ludzi doskonali (lub osłabia i niszczy) dar życia otrzymany bezpośrednio od swoich rodziców (pośrednio zaś od Boga). Są sytuacje, że ktoś utracił życie w sposób niezawiniony, przez chorobę, wypadek, nagłą śmierć czy inne jeszcze jakieś nieszczęście. Pytanie, jakie kierujemy wówczas do Boga, brzmi ostro: czy musiał(a) umrzeć? Był tak dobry, tak wiele czynił dla drugich, dlaczego odszedł? Temperaturę pytania podnosi fakt, gdy zmarły miał małe dzieci czy odpowiedzialne stanowisko. Dlatego kiedy z różnych względów zmuszeni jesteśmy pożegnać się z obecnym życiem, buntujemy się i kłócimy z Bogiem, że zabiera nas za wcześnie, bez przygotowania i z zaskoczenia. Ponieważ nie znamy daty swojej śmierci, jej ewentualność nie powinna być źródłem niepokoju, ale wezwaniem do czujności i odpowiedzialności za własne życie, do której wielokrotnie nawoływał Chrystus. Tak więc do Apostołów, którzy zasnęli w ogrodzie Getsemani, skierował słowa, które ważne są również dla nas: "Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe" (Mt 26,41). Bóg nie zawsze odwołuje ludzi do siebie, kiedy są na to przygotowani. Ale także ludzie często odchodzą z tego świata przez zaskoczenie, niespodziewanie, a zatem całe życie, każdy dzień i chwila winny być przeżywane w perspektywie śmierci. Wtedy dopiero nasze życie nabiera właściwej mu wartości i jest w takiej cenie, jaka mu się należy.
dlaczego bóg zabiera nam najbliższych